Timberman: The Big Adventure to świetny... średniak

Nigdy nie byłem wielkim fanem Androidowych "popierdółek", mimo to w Timberman'a zdarzyło mi się zagrać raz, czy kilkanaście. Generalnie trudno było przejść obok tej gry obojętnie. Nikt, włącznie ze mną, nie spodziewał się raczej tego, że doczekamy się pełnoprawnej produkcji w tym świecie. Czy jednak omawiana w tym tekście platformówka ma jakiekolwiek szanse na równie ciepły odbiór?

Cena i mnogość platform

Sam omawianą grę przechodziłem wraz z żoną w co-opie na Xboxie Series X, nie myśląc kompletnie o tym, że oryginalnie tytuł debiutował na smartfonach. Oczywiście, można było się tego spodziewać, wszak cena 30 zł za pełnoprawną grę, bez promocji i innych takich to raczej rzadki widok na platformie zielonych, nawet małych devów. No i druga rzecz — wstawki filmowe, te są zwyczajnie bardzo średnie, nie oczekiwałem jednak wiele po grze o takim budżecie. Z drugiej strony fabuła to jednozdaniowa klisza. Kumplowi Timberman'a zła korporacja porwała rodzinę, a naszym zadaniem jest jej uratowanie.

Neo Retro znów w natarciu

Timberman: The Big Adventure to przede wszystkim staroszkolna platformówka, 3 malownicze światy wypełnione kilkoma poziomami to bardzo przyzwoicie odrobione lekcje. O ile skakanie po platformach, torowanie sobie drogi siekierką i pokonywanie przeciwników jest czymś, co spokojnie widzieliśmy już w wielu tego typu grach, to zwyczajnie miło odwiedzić kolejny raz taką rozgrywkę, która w dodatku smakuje jeszcze bardziej w kanapowym trybie współpracy, gdzie towarzyszem drwala jest właśnie uroczy niedźwiedź, któremu porwali rodzinę. Całość co prawda można przechodzić bez łapania znajdziek w postaci liter tworzących napis "Timber", nie ma to jednak w mojej opinii sensu, gdyż to właśnie przeczesywanie lokacji, które im dalej, tym bardziej zawiłe, dają swoistą radość.

Pamiętali o korzeniach

To, co z pewnością zasługuje na uwagę to fakt, że twórcy platformowego Timberman'a nie zapomnieli o korzeniach, wszak w każdej z lokacji poukrywane są automaty z tak mocno popularną grą o tytułowym drwalu. To świetna odskocznia i możliwość zmierzenia rekordów ze swoim towarzyszem. Niby pierdółka, ale jeśli tylko dorwiesz kogoś, z kim zechcesz rywalizować pod każdym względem, to ten tryb zabierze wam bez trudu dodatkową godzinę przez całą grę.

Graficznie i muzycznie jest dosłownie idealnie, 16-bitowa stylistyka, kolejny raz mruga do nas okiem, przypominając o tych świetnych czasach Snesa, czy Segi Genesis. Generalnie co tu dużo mówić. To kawał ładnie wyglądającej gry, oczywiście prostej w swym przekazie i ilości detali, ale jednak ładnej i wystarczającej do tego, by dobrze się bawić i powiedzieć "kurde, fajnie wydane 30 zł".

Nie ma jednak tak, że tytuł wyzbył się wad. Niska kwota to jednak bardzo duży wyznacznik tej produkcji, głównie z racji długości całej gry. Wszak jeśli się uprzesz, to grę można skończyć w 2-3 godziny. Nie jest to najgorszy wynik, ale czuć lekki niedosyt i np. my wraz z żoną podczas jednego wieczoru skończyliśmy prawie całą. No ale to od was zależy czy te 3 godziny są wartę tej kwoty.

Nie ma nic za darmo?

Co ciekawe omawiana produkcja jest dostępna w sklepie Google Play zupełnie za darmo, oczywiście z ograniczeniami reklam itp. Można wesprzeć twórców i odblokować dodatkowe rzeczy, dostępne w "konsolowym" porcie, potraktujcie to więc jako demo i jeśli tylko szukacie czegoś do pogrania, co nie zmusi do wyrywania włosów z głowy, to może być dobry kandydat. Nie oczekujcie zbyt wiele, to średniak, ale bardzo przyjemny, który zasługuje na odrobinę uwagi w zalewie tak wielu nijakich produkcji niskiego segmentu.

Komentarze


Zostaw komentarz