Cyfrowa (R)ewolucja
Jestem graczem, który przez wiele lat wyznawał teorię, że to co kupiłem na płycie, jest moje i nikt mi tego nie zabierze. Nikt przecież nie zmusi mnie do cyfrowej dystrybucji i kupowania gier w cyfrowych sklepach pokroju Steam czy PSN/MS. Historia jednak szybko pokazała, że zmuszenie nastąpiło szybciej niż się mogło wydawać. Choć przyznać, trzeba, że ten jak to nazwałem “przymus” był raczej łagodną asymilacją.
Nagle obudowy komputerowe przestały mieć zatokę na napędy, zakupione w sklepie pudełka były wydmuszką zawierającą kod na steam, a konsolowe płyty z grą posiadały co najwyżej bazową wersję gry, która wymagała i wymagać będzie - aktualizacji. A żeby tego było mało, to nawet posiadanie mitycznego “pudła” nie gwarantuje ci kompletnie, że za kilka lat przyjdzie ci pograć w ulubiony tytuł (tak to o tobie The Crew).
Można co prawda kolekcjonować ulubione płyty z grą, specjalne wydania, gry retro itp. ale trzeba powiedzieć jasno. Żyjemy w czasach, gdzie u większości nasze kolekcje przeniosły się do naszych kont. Kupujemy na wszelkich promocjach kolejne tytuły, z nadzieją, że te setki kolejnych pozycji na liście przyjdzie nam ograć. Gdzie znaleźć przy tym czas na sprawdzanie wszystkich nowości? A co ważniejsze, jak wiele pieniędzy musimy wydać, by sprawdzić je wszystkie. No i tu dochodzę do clou owego tekstu. Game Pass, Ubisoft plus, EA Play, czy PS Plus zdaje się wyciągać do gracza pomocną dłoń. Trochę jednak próbując nas ponownie asymilować z obecną sytuacją, zachęcając przy tym do swojej oferty.
Tanio, taniej, jeszcze taniej…
Microsoft wchodząc na rynek ze swoją ofertą Game Passa i oferując przy tym pierwsze 3 miesiące za bezcen, zrobił coś, co wydawać by się mogło zbyt altruistycznym ruchem w stronę konsumenta. PR-owo wypadli przy tym bardzo dobrze, ale pamiętać należy, że wszystkie te działania były tylko “strategią penetracji rynku” - czyli szybkim zdobywaniem rynku, oferując przy tym bardzo atrakcyjną ofertę nowym użytkownikom na start, tak by z upływem czasu i wzrostem pozycji na rynku, firma mogła podnosić ceny.
Oczywiście nikt nie jest głupi, wielu po tej wspaniałej ofercie odpuściło sobie dalszą subskrypcje. Prawda jest jednak taka, że i ci, którzy zostali z Game Passem i ci opuszczający okręt już o nim wiedzieli. A to na tym zależało głównie Microsoftowi.
Firmie, która już w 2020 roku wypuściła na rynek dwie wersje konsoli Xbox Series S i X. To posunięcie zrewolucjonizowało nieco spojrzenie na generacje. Ktoś, kto skupiał się na teraflopach, mocy obliczeniowej, grafice w 4k - bez wahania sięgał po droższy model. Zostali jednak też ci, którzy chcieli zwyczajnie grać w nowe gry, z nieco gorszą grafiką, ustępstwami i mieć do nich szybki dostęp za sprawą dołączonego na start Game Passa, który ze słabszą wersją stał się synonimem taniego grania. Grania, które mogło wielu ludziom zastąpić nawet taniego “PCta” do gier. To wszystko jednak sprawia, że kolejni konsumenci zastanawiają się, czy gry na własność są jeszcze komuś potrzebne?
Tanią cyfrę można włożyć między bajki?
Kiedy w momencie raczkowania cyfrowej dystrybucji dochodziły do wszystkich graczy głosy, o tym, że cyfra z założenia będzie tańsza, gdyż całe wydawnicze koszta, tłoczenie płyty, pudełka itp. odpadną wydawcy, wielu z nas z pewnością stwierdziło, że w sumie ma to sens. Prawda jest jednak taka, że gdy tylko cyfra zawładnęła większość rynku, to gry wcale nie są tańsze, są zdecydowanie droższe jeśli mówimy o tytułach AAA. No tak, pojawiłby się teraz głos z tłumu o tym, że development gier jest droższy. Zgadzam się, ale prawda jest taka, że i tak ciężko się patrzy na cenę Star Wars: Outlaws w cenie 289zł na PC i 349 na konsolach. No dobra, ale czy mamy wyjście?
Otóż kolejny raz wychodzi do was korporacja, lekko sugerując, że wcale nie musisz kupować gry na “własność” w pełnej cenie, a skorzystać z abonamentu Ubisoft plus, za uwaga - ⅓ tej ceny. Za 75 zł miesięcznie, na konsolach możecie ograć nadchodzący tytuł i wiele innych. Game Pass to z kolei kilkaset gier, za bardzo podobne pieniądze. Co prawda Microsoft podejmuje dziwne ruchy, z rozgraniczeniem pakietów subskrypcyjnych na te zawierające nowości i stałą ofertę. Generalnie obecnie mamy wybór, ale wydaje mi się, że jest to wybór zdecydowanie iluzoryczny.
Sam zbieram gry na kolejnych kontach, łudząc się przy tym, że są moje. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że totalnie nie są. To tylko wypożyczone doświadczenie. Właściciele platform w każdej chwili mogą wyłączyć wtyczkę. Co prawda internet może zrobić jedną, lub sto petycji. Ale czy tego chcesz czy nie, to droga do stwierdzenia, że nic nie jest ci już potrzebne, bo branża robi wszystko byśmy myśleli w ramach abonamentów. Udało się z filmami, udało się z muzyką, wkrótce uda się też z grami.